Zegarki, serki, scyzoryki... I wspomnienia...

Wpadłem na Szwajcarkę...

To miejsce, w którym kiedyś chciałem mieszkać, w którym kilka razy otarłem się o mniej, lub bardziej niebezpieczne przygody, które kojarzę z pierwszymi wyjazdami w góry, pierwszą wspinaczką, wierszami, piosenkami... Taka masa twarzy, wydarzeń, odczuć...

Pod lipą stygła herbata. Z lasu wyszedł wędrowny handlarz obładowany pamiątkami... Miał mój scyzoryk, pas, kilka zerwanych strun, smak taniego wina, żal po enerdowskich szelkach i przetartych spodniach moro... Miał pogięta menażkę, z której wódka zawsze smakowała jak młodośc. Miał zapach "konserwy turystycznej" i gliniastego chleba. Miał poczucie dumy z wejścia na jakąś ścianę albo rozpalenia ogniska w mroźną noc. Miał zawinięte w mokry koc milczenie, które pamiętam z lata, gdy piorun trafił w Przedni Sokolik... Miał też zdarte gardło prześpiewanych nocy, a nawet kilka nieruchomo wpatrzonych w horyzont przemilczeń... Nic nie kupiłem. Dogo chciał...

I co z ta Szwajcarką teraz zrobić? Jest za blisko, za nisko, za łatwo. Wszystkie zmiany, choćby uzasadnione i pożyteczne, zawsze będą zbyt osobiste... do dyskusji z sobą samym, która nie prowadzi dalej niż manowce protokołu rozbieżności. Drzewa padają, a młode nie rosną tak szybko, jakby się chciało. Nawet kolory się zmieniają, a co dopiero ludzie.

Skomentuj

Upewnij się, że zostały wprowadzone wszystkie wymagane informacje oznaczone gwiazdką (*). Kod HTML jest niedozwolony.

Na górę