Wrocławska sepia...

Z miastami się kłócę... jedyne, które mi jeszcze czasem przyznaje rację to Wrocław.

Bo kiedyś było inaczej. Nie wiem jak, ale nie nijak...

Kiedyś przytulił mnie Berlin. Miał w sobie coś niezwykłego - każdy, już po kilku dniach czuł się w nim u siebie. Na Ku'damm, Kreuzberg czy Spandau... Ktoś, kto zna te miejsca, wie, jak bardzo się różnią, a jednak Berlin był tam w takim samym natężeniu. Krótko posiedziałem w Wiedniu, było już chłodniej. W Polsce, miałem pod paznokciami chyba wszystkie możliwe miasta, te mniejsze poznaję raczej po hotelach niż ludziach... Uczyłem się tu i tam, pracowałem chyba wszędzie... nigdzie niechciałbym mieszkać na zawsze. Chętnie wpadnę, ale żeby na życie? Tak bardzo nie wierzę, że potrafiłbym się jeszcze poczuć miejscowy w jakimkolwiek tłumie, że pewnie nigdy nie odważę się spróbować. Zresztą - po co?

Do Wrocławia zagnały mnie sprawy, które na szczęście nie upierały się zatrzymywać mnie na dłużej. Ot, trzy dni w atmosferze przemijającego Euro, pośród rozmów o niczym, w zapachu konwencjonalnych uśmiechów i, kiepsko udawanej, marketingowej kurtuazji. Gdyby to było gdzie indziej, pewnie wracałbym wściekły... Wrocław zachował się z podziwu godną cierpliwością.

Kamila jest już z Wrocławia. Niektórym to z czasem mija, ale jestem pewien, że ona się z tym miastem dogaduje lepiej niż ze mną. Cóż... może to przez Wojaczka albo Janerkę?

Skomentuj

Upewnij się, że zostały wprowadzone wszystkie wymagane informacje oznaczone gwiazdką (*). Kod HTML jest niedozwolony.

Na górę