- Bożonarodzeniowa ballada o Janku Malarzu -
W niewielkim mieście, w mroźną, zimową noc
przeszedł ulicę ojciec z matką i syn,
żeby w kościele razem, na cały głos,
dwie pierwsze zwrotki kolęd śpiewać, jak hymn.
W tym samym czasie malarz-amator Jan...
(nazwiska nie znam, chyba nie zna go nikt),
nie mogąc w święta dłużej wysiedzieć sam,
strugał w piwnicy wielki drewniany krzyż.
A latarnie swój welon
świetlisty
Rozkładały na śniegu
przeczystym.
Matka usiadła, ojciec wolał zaś stać,
syn koleżankę spotkał, cholera z nim,
a Janek w białej szacie w piwnicy marzł,
kiedy koronę krwawą z cierni dla siebie wił.
A latarnie swój welon
świetlisty
Rozkładały na śniegu
przeczystym.
Ksiądz już o tacy myślał, kiedy u drzwi
kilku parafian nagle padło na twarz,
gdy do kościoła ktoś z wielkim krzyżem wszedł i
tuż przed ołtarzem stanął, milcząc jak głaz.
I cicho zrobiło się tak,
że było słychać gdy,
padała szklana łza
pod krucyfiksem tym.
Bo przepowiedni głos,
Golgoty słysząc dzwon,
w narodzin Jego noc
zrozumiał tylko on.
Gdy wyszedł znów kolędę zanucił chór
i radość powróciła do wiernych serc,
lecz ojciec syna znalazł, wyszli i w dwóch
dorwali Janka, co już do domu z krzyżem szedł.
A że widzieli w tym tylko bluźnierczy żart,
ojciec bił w nerki, syn kopniakiem połamał nos.
Na śniegu rośnie plama najczerwieńszej z farb
w Bożonarodzeniową przenajświętszą noc.
A latarnie swój welon
świetlisty
Rozkładały na śniegu
przeczystym.
- Bożonarodzeniowa ballada o Janku Malarzu -
Skomentuj
Upewnij się, że zostały wprowadzone wszystkie wymagane informacje oznaczone gwiazdką (*). Kod HTML jest niedozwolony.